Otwieram oczy, włączam nasłuch...leje!
Tak się zaczęła sobota.
Dzień wcześniej w dachu wyciąłem otwór na kolejne okno...na noc zabezpieczone folią ale i tak wody się polało wiadro.
Jak tu deski przybijać? Około południa nie wytrzymałem i ubrany bojowo wyszedłem na dach...kapuśniak w ciągu godziny przemoczył mi ubranie...przerwa na ciepłą herbatę i zmianę ubrań i heja...na dach.
Rozpadało się na dobre popołudniem...odpuściłem.
Tak zupełnie przypadkiem zaszedłem na strych sprawdzić temperaturę ciepłej wody w bojlerze... a tu woda kap, kap...z przyłącza do bojlera. Chciałem tylko dociągnąć śrubunek...trysnęło gorącą wodą.
Błyskawiczna akcja: zakręcanie zaworów, wyłączanie pompy, spuszczanie wody. Wszystko w biegu.
Obejrzałem rozkręcone złącze. Pęknięte na gwincie...i skąd tu wziąć śrubunek kątowy 1" na takim odludziu w sobotę wieczorem? Tak po ludzku zostawić gości w chacie bez wody nie chciałem... do Krosna w godzinę dojechałem i na dzwonek przed zamknięciem zdążyłem.
Ważne, że co potrzeba kupiłem i o 23 wodę włączyłem!
W tym wszystkim biegając po drabinach w pewnym momencie uderzyłem stopą i najmniejszym palcem w betoniarkę. Zatańczyłem pirueta. Usiadłem i czekałem aż palec zsinieje...rusza się więc nie złamany.
To tyle dobrych wiadomości ;-)
Olcha pocięta. Zostało kilka metrów Buka z zeszłego roku...a kto potnie dalszych 10 w metrach złożonych przed domem?