Pierwsza za to, że na głowę nie pada.
Jest gdzie się położyć i zwierzaki w nocy po głowie nie biegają...no nie licząc tych oswojonych - myszy ;-))
Druga, za prąd i wodę.
Nie trzeba biegać do studni. Kręcić dynamem by gazetę poczytać...chyba, że dla sportu.
Trzecia, bo odkręcam kran i leci ciepła woda!
Zamontowałem w końcu grzałkę w zbiorniku. Już nie trzeba łupać drzewa, podniecać ognia...chociaż lubię podniecać. Cóż kiedy samo się robi. Godzina dziennie zajęć mniej. I mniej o 10zł w portfelu...czas na zmianę taryfy z elektrowni.
W sumie to posiadam już trzy gwiazdki. Oczywiście sam je sobie nadałem ale na każdą z nich zasłużyłem! (moja samoocena sięga sufitu ale tylko dzisiaj :-)! )
Na gwiazdkę (taką z nieba) zasługuje też Małgosia (to już druga polonistka o tym imieniu, którą znam) bo naszkicowała na szybko moją chatę...
Uczyła Julę rysować krzaczki a wyszła Chata nad Wisłokiem. Dziękuje.
Osobiście to moja wielka tragedia. Znów polonistka pod moim dachem. Trauma z dzieciństwa. Chory byłem jak musiałem na polski wędrować...i vice versa. Polonistka była chora jak mnie widziała.
W pamięci mi zapadło jedno dyktando. 24 oceny negatywne i tylko jedna pozytywna. Pamiętam jak moja kadra nauczycielska rzuciła zeszytami i wściekle zakomunikowała wyniki dodając przy tym: "i to (ta jedyna pozytywna) na dodatek Sztukowskiego!"
Nigdy jakoś szczęścia do nauczycielek nie miałem...taki ze mnie mały drań!
poniedziałek, 23 lipca 2012
poniedziałek, 16 lipca 2012
Bitwa o Dom...
W sobotę połknąłem jednym tchem "Folwark Zwierzęcy"... tamże znalazłem tytuł do bloga... była tam Bitwa pod Oborą, była Bitwa pod Wiatrakiem.... a w niedzielę stoczyłem Bitwę o Dom!
Całkiem przypadkiem zresztą.
Zachciało mi się w niedziele wieczorem krótszą drogą wnieść do Chaty gonty...w tym celu otworzyłem podwójne drzwi do Boiska - od stycznia nie otwierane. Ciężko coś mi szło. Szarpnąłem. Otworzyłem. Drzwi ustąpiły a gniazdo wściekłych Os zostało rozerwane.
Dokumentacja skromna.Wybaczcie. Mam tylko jedno zdjęcie...nie było czasu na jej właściwe przygotowanie.
Za radą sąsiada zaopatrzony w worek na śmieci, rękawiczki i nóż przystawiłem krótką drabinę do ściany...zamierzałem zerwać gniazdo do wora i rzucić w trawę gdzieś za drogą...pomysł miał wady ale wydawał się być wykonalny.
Stanąłem na drabinie. Ledwie rękę wyciągnąłem w kierunku gniazda kiedy z flanki zostałem zaatakowany przez zbrojny oddział żołnierzy-os...dostałem w skroń! W skutek odniesionej rany spadłem z drabiny...potoczyłem się po trawie i wciąż opędzając się od atakujących wściekle owadów uciekłem daleko...poza zasięg bojówek wroga.
Przegrupowałem siły. Skoczyłem po odsiecz do sąsiada-pszczelarza. Dotąd przekonany byłem, że do czynienia mam z pszczołami...ten wyprowadził mnie z błędu. Bez trudu w kilka minut ledwie z użyciem benzyny (ale bez ognia) rozprawił się z wrogiem...chwała mu za to.
Oczywiście szerokie audytorium w osobach: Mamy, Dusi, Pauliny i dwóch Małgosi z lekkim rozbawieniem przyglądało się z bezpiecznej odległości moim zmaganiom...z pomocą się nie kwapiły choć moje rany cebulą natychmiast opatrzyły.
Okazuje się, że jeszcze jedno gniazdo mam w ścianie szczytowej....muszę dokonać jego ex-terminacji, bo mnie pogryzą jak im gonty na głowach będą przybijać...
Całkiem przypadkiem zresztą.
Zachciało mi się w niedziele wieczorem krótszą drogą wnieść do Chaty gonty...w tym celu otworzyłem podwójne drzwi do Boiska - od stycznia nie otwierane. Ciężko coś mi szło. Szarpnąłem. Otworzyłem. Drzwi ustąpiły a gniazdo wściekłych Os zostało rozerwane.
Dokumentacja skromna.Wybaczcie. Mam tylko jedno zdjęcie...nie było czasu na jej właściwe przygotowanie.
Stanąłem na drabinie. Ledwie rękę wyciągnąłem w kierunku gniazda kiedy z flanki zostałem zaatakowany przez zbrojny oddział żołnierzy-os...dostałem w skroń! W skutek odniesionej rany spadłem z drabiny...potoczyłem się po trawie i wciąż opędzając się od atakujących wściekle owadów uciekłem daleko...poza zasięg bojówek wroga.
Przegrupowałem siły. Skoczyłem po odsiecz do sąsiada-pszczelarza. Dotąd przekonany byłem, że do czynienia mam z pszczołami...ten wyprowadził mnie z błędu. Bez trudu w kilka minut ledwie z użyciem benzyny (ale bez ognia) rozprawił się z wrogiem...chwała mu za to.
Oczywiście szerokie audytorium w osobach: Mamy, Dusi, Pauliny i dwóch Małgosi z lekkim rozbawieniem przyglądało się z bezpiecznej odległości moim zmaganiom...z pomocą się nie kwapiły choć moje rany cebulą natychmiast opatrzyły.
Okazuje się, że jeszcze jedno gniazdo mam w ścianie szczytowej....muszę dokonać jego ex-terminacji, bo mnie pogryzą jak im gonty na głowach będą przybijać...
poniedziałek, 2 lipca 2012
Prowadzi mnie los...
Zaczynam w to wierzyć.
Pamiętam pierwszę pracę, pierwsze kłopoty. Kolejną i następne schody...
Pamiętam zakup chałupy. Równo trzy lata temu. Jeden wielki zbieg okoliczności potem kolejne. Remont wygląda tak samo. Nic się w przyrodzie nie dzieje bez przyczyny.
Zawsze jednak jakoś z opresji wychodziłem. Jakoś dziwnie tak udawało się odmienić los na lepsze.
Wszystkiemu winne są Zmiany. Chcemy czy nie i tak nadejdą. Od nas zależy czy je właściwie wykorzystamy. I teraz nadchodzą. Czuję to...
Pamiętam pierwszę pracę, pierwsze kłopoty. Kolejną i następne schody...
Pamiętam zakup chałupy. Równo trzy lata temu. Jeden wielki zbieg okoliczności potem kolejne. Remont wygląda tak samo. Nic się w przyrodzie nie dzieje bez przyczyny.
Zawsze jednak jakoś z opresji wychodziłem. Jakoś dziwnie tak udawało się odmienić los na lepsze.
Wszystkiemu winne są Zmiany. Chcemy czy nie i tak nadejdą. Od nas zależy czy je właściwie wykorzystamy. I teraz nadchodzą. Czuję to...
Subskrybuj:
Posty (Atom)