Całkiem przypadkiem zresztą.
Zachciało mi się w niedziele wieczorem krótszą drogą wnieść do Chaty gonty...w tym celu otworzyłem podwójne drzwi do Boiska - od stycznia nie otwierane. Ciężko coś mi szło. Szarpnąłem. Otworzyłem. Drzwi ustąpiły a gniazdo wściekłych Os zostało rozerwane.
Dokumentacja skromna.Wybaczcie. Mam tylko jedno zdjęcie...nie było czasu na jej właściwe przygotowanie.
Stanąłem na drabinie. Ledwie rękę wyciągnąłem w kierunku gniazda kiedy z flanki zostałem zaatakowany przez zbrojny oddział żołnierzy-os...dostałem w skroń! W skutek odniesionej rany spadłem z drabiny...potoczyłem się po trawie i wciąż opędzając się od atakujących wściekle owadów uciekłem daleko...poza zasięg bojówek wroga.
Przegrupowałem siły. Skoczyłem po odsiecz do sąsiada-pszczelarza. Dotąd przekonany byłem, że do czynienia mam z pszczołami...ten wyprowadził mnie z błędu. Bez trudu w kilka minut ledwie z użyciem benzyny (ale bez ognia) rozprawił się z wrogiem...chwała mu za to.
Oczywiście szerokie audytorium w osobach: Mamy, Dusi, Pauliny i dwóch Małgosi z lekkim rozbawieniem przyglądało się z bezpiecznej odległości moim zmaganiom...z pomocą się nie kwapiły choć moje rany cebulą natychmiast opatrzyły.
Okazuje się, że jeszcze jedno gniazdo mam w ścianie szczytowej....muszę dokonać jego ex-terminacji, bo mnie pogryzą jak im gonty na głowach będą przybijać...