Sobotni poranek, gdzieś koło południa ;-) przywitał nas słonecznie...Wisłok tam gdzie zwykle płynie...
Poszli my tedy na górę widoki podziwiać, by po trudach podróży świeżym powietrzem odetchnąć!
Kto był to pamięta, że lekko pod górę nie było...
z góry wcale nie łatwiej...a i tacy się znaleźli co na nowo w ten czas się narodzili...
...w górę, w dół, koło cerkwi nieśmiertelnej...byle do chałupy szybciej, byle zjeść coś!
A kucharzy było wielu. Kucharki jakoś brać w tym gotowaniu udziału nie chciały.
Znaleźli się tacy (od lewej) co jeść prawie surowe poczęli....
....kiedy inni jeszcze, takie rozmrożone lepić do kupy próbowali....
...potem wspólnie zupę z pierogów ugotowali...
I tak dziw, że jakoś wszystkich nakarmili.....