niedziela, 14 lutego 2010

Szczepienie Górskiego Bakcyla*

"Wypożyczyłem" córkę na tydzień od Mamy w celu wykonania odpowiednich do warunków górskich szczepień...pierwsza przymiarka i problem!


 
Trzeba iść pod górę!

 

Ostatni będą pierwszymi...pomyślałem sobie...
A Tu Awaria!



- Daleko jeszcze? Już nie mogę!
- Chodź! Jeszcze parę minut. Na górze czeka już ciepła herbatka...
- Kiedy ja już nie mogę!
- To zostań. Wilki będą miały przekąskę.
- Tato!
- Julcia!
- Ja chcę na barana!
- Nie zabraliśmy go ze sobą...
- Oj Tato,
- Oj Jula....

A w  międzyczasie...
 

...niezbyt zimno, słońca brak ale przepięknie...

 

i prawie u góry..znów awaria!


- Tato ja chcę na barana!
- Nie widzę tu takiego...
- Tato...
- ....

Ostatecznie udało się dotrzeć na herbatkę do Chatki Puchatka 
po prawie 1,5 godzinnym marudzeniu w marszu...


Szczepienie udane. 
Chyba widać!?

* wszelkie podobieństwa, imiona i nazwy są całkowicie zbieżne i prawdziwe...choć mogą wydawać się nieprawdziwe.





8 komentarzy:

  1. Pamiętam jak nasza córa była w podobnym wieku jak Twoja Julka - wybraliśmy się wówczas w Tatry. Podczas podchodzenia na Kasprowy ja już prawie umarłam wypluwszy płuca, a Ewa biegała wokół mnie ponaglając: no szybciej, co tak powoli, ruszaj się...
    Podobnie było podczas wchodzenia nad Czarny Staw pod Rysami ( że o schodzeniu nie wspomnę-mam lęk wysokości, a jednocześnie kocham góry. Razem daje to dość skomplikowane efekty podczas wchodzenia i schodzenia ( zwłaszcza schodzenia!)
    Pozdrawiamy i gratulujemy pozytywnego zaszczepienia latorośli!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna buźka! Zuch Julia!
    A, że były króciutkie chwilki kryzysu...
    Każdemu się zdarza ;))
    Wyściskaj ją serdecznie :)
    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczęśliwe zakończenie szczepienia.
    A temperatura nie przeszkadzała?/ tylko
    ta wysokość?/
    Pozdrowienia z równiny Teresa

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale uśmiech zdobywcy!

    Pamiętam, jak mój pięcioletni syn wszedł z ojcem na Giewont, w upale, a ja 'zdechłam';(
    ale już jego czteroletni syn nie chciał iść zimowym szlakiem, popłakiwał i trzeba go było zabawiać.
    Dziecku potrzebne jest towarzystwo rówiesników, jedna dobra koleżanka czy kuzynka - że nie wspomnę o koledze - i sprawa załatwiona)

    OdpowiedzUsuń
  5. Argument z wilkami zawsze działa w Bieszczadach :) Przetestowałam na moim trzylatku przy wejściu tego lata na Małą Rawkę. Wszedł, zszedł i... przeżył. Było to najdłuższe wejście w historii tego szczytu, ale udane :-) Nie poddawajcie się i sczepcie dalej, bo Bieszczady tego warte i herbatka w chatce też tego warta! Wpadłam na Twojego bloga niedawno i trzymam kciuki za chyżę. Pozdrawiam. Kidi

    OdpowiedzUsuń
  6. Kompan do wędrówki sprawdza się w letnie dni...testowałem ;-)
    Zimą opowieść o Wilkach daje lepsze wyniki!
    W górę zawsze jest ciężko...za to w dół, na moim plecaku zjechaliśmy w oka mgnieniu...

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluje umiejętności narratorskich :) Super prezentacja zmagań. Muszę wykorzystać u siebie ten motyw : "nie zabraliśmy barana" lub "nie widzę tu takiego". To się moje dziewczyny zdziwią :D .

    OdpowiedzUsuń
  8. Jaka ślicznotka i jaka szkoda że baran nie poszedl z wami na wycieczke.

    OdpowiedzUsuń