czwartek, 10 września 2009

Praca fizyczna

Szef kiedyś na jakimś zebraniu powiedział, że czasami trzeba popracować fizycznie. Za jego radą chwyciliśmy się za łopaty, szpadle, łomy i łapki i jeliśmy czynić porządki. Na pierwszy ogień poszła piwnica...teraz już wysprzątania nadaje się do okazania. Cała z kamienia przetrwa jeszcze nie jeden remont tego domu. Ten z lewej to Jaro a z prawej mój Tato.














Pogoda nam się zepsuła więc zabraliśmy się za rozbieranie powały. Trzeba całe siano zwalić na dół i zerwać wszystkie deski. Tu na zdjęciu widać tego początki..
A jak słonko świeci rozbieramy "przyizbie" z kamienia. Dawniej służyło jako chodnik wokół domu. który bezpiecznie pod dachem suchą nogą pozwalał obejść dom i zwierząt doglądać.

Sprawnie nam to idzie.
Odsłaniamy wielkie kamienie węglowe na, których leży podwalina (a raczej to co z niej zostało). Ciężka fizyczna praca. Takiej mi trzeba. Umysł wyłączony. Telefon milczy (bo nie ma zasięgu) - wypoczywam!





Wczoraj byliśmy na Poplenerwoym wernisażu w Komańczy...jeden obrazek przypadł nam szczególnie do gustu. Zdjęcie nie oddaje uroku. Mimo to warto go zobaczyć. Mam nadzieje, że autorka nie weźmie mi za złe , że je tu pokaże.

środa, 26 sierpnia 2009

Do przodu...

Ekipa już już prawie dogadana, architekt na dniach zacznie tworzyć swoje dzieło...potem już tylko pozwolenie na budowę i remont ruszy z kopyta. Łatwo mówić. Pięknie wygląda. W rzeczywistości wiszę na telefonie. Uzgadniam szczegóły. Kwoty. Załatwiam jakieś dziwne papierki. A na pozwolenie czekać będę w nieskończoność...
Wierzę mocno, że w pierwszych ciepłych dniach nadchodzącego roku zacznie się budowa. Najdalej do wakacji konstrukcja będzie już bezpieczna. A wtedy będzie już widać efekt i właściwy kształt całości.
Dziękuje Małgosi za odwiedziny i ciepłe słowa...niewielu ludzi podziela mój zapał. Jeszcze mniej jest wstanie zrozumieć dlaczego mam zamiar wydać taki majątek na starą zrujnowaną chyżę łemkowską...jeszcze raz, dziękuje.
Czy chcielibyście mieć taki piec w domu?




A ja taki będę miał!

środa, 19 sierpnia 2009

Jestem z Wisłoka...

sercem, duszą i ciałem...a przynajmniej oficjalnie.
Załatwiłem wszelkie z tym związane formalności.
Jeszcze tylko tablice rejestracyjne zdradzają skąd przyjechałem ale i to zmieni się wkrótce...

Ostatnie dwa tygodnie spędziłem w Wisłoku starając się ze wszech sił przygotować chatę do remontu. Udało mi spotkać się z majstrami i ustalić zakres prac. Architekt już wie co ma robić. Musi ostro zabrać się do pracy. Inwentaryzacja, projekt, pozwolenie na budowę to wszystko zajmie kilka miesięcy. Przy sprzyjających wiatrach najmarniej ze dwa.
Przeniosłem Świątynie Zadumy na tył domu, zrobiłem porządki na poddaszu, skułem beton przed wejściem do sieni. Dokopałem się do ogromnego kamienia, który spokojnie pod nim sobie spoczywał. Całe podwórko jest wyłożone kamiennymi płytami z rzeki.

Dom zaś stoi podparty na węgłach na ogromnych głazach. Dobrze je widać na zdjęciu, z boku domu. Ich wytarganie z rzeki to ciężka praca. Sam się o tym przekonałem.


To wszystko udało mi się zdziałać dzięki życzliwości sąsiadów. I choć dzieli mnie od nich wąski strumień i lata doświadczeń to są dla mnie jak rodzina.
Od kilkunastu lat mieszkają w starym żydowski, najpewniej domu zbudowanym przez łemków a wciąż są obcy w tych stronach. Hodują kozy i produkują pyszny kozi ser. Z ręką na sercu mogę polecić ich wyroby.

Najdzielniej pomagał mi ich syn - Jaropełk. Idealne imię. Zupełnie jakby urodził się przed wiekami a ma dopiero 12 lat. A może powinienem napisać aż 12!

Ciężko było wyjeżdżać. Teraz żyję nadzieją, że za chwile tam wrócę...zupełnie jakby to właśnie był mój dom.